piątek, 5 grudnia 2014

Będę patrzeć

       


         Siedzieli w kuchnii już od dłużsego czasu, i mimo oczywistego chłodu najwyraźniej bawili się świetnie. Przynajmniej większość z nich, gdyż Joanna, od samegp początku niezbyt przekonana do pomysłu przychodzenia tutaj, siedziała trochę z boku obserwując jak jej znajomi radzą nad paczką budyniu jakby tu go najlepiej przyrządzić. Karina co chwila rzucała ukradkowe spojrzenai w stronę Daniela, na co Marysia spoglądała z ciekawością. Gdy po pewnym czasie nieokreślona ilość mleka znalazła się już w garnku, Karina z chichotem dolała resztę butelki, najwyraźniej bardzo z siebie zadowolona. Daniel popatrzył na stół z powątpiewaniem:

  - Teraz jest za dużo. Nic z tego nie wyjdzie. - powiedział

Wszyscy podążyli za jego wzrokiem w kierunku pustej paczki proszku, na którym zdjęcie jak i duży biały napis informowały, że w bardziaj sprzyjających okolicznościach da się z nich zrobić budyń.

  - Damy radę, po prostu odlejcie stąd pół kubka, a ja skoczę po drugą torebkę. - oznajmiła spokojnie Joanna, po czym wstała i wyszła czując na sobie ich wzrok. Jego wzrok. 
         Idąc korytarzami internatu z duszą na ramieniu myślała o tym, że nie powinna była w ogóle przyjmować zaproszenia dziewczyn. Źle się czuła w tym gronie, szczególnie w obecności Daniela, przy którym one były tak swobodne, a przecież ona ledwie go znała. Tym bardziej niezręcznie czuła się widząc jak Karina otwarcie z nim flirtuje. Nie cierpiała takich niekomfortowych sytuacji, a teraz voilà! z własnej woli znalazła się w centrum właśnie takiej. Karina była rozgoryczona reakcją Daniela na jej awanse i nie potrafila wyjaśnić jego obojętności, co wprawiło Joannę w jeszcze wikększe zdumienie niż fakt, że zgodziła się być widownią dla jej uśmieszków i maślanych oczu. Daniel był jednym z najpopularniejszych chłopców w szkole. Zapewne z pięć czy sześć takich Karin każdego dnia dosiadało się do niego przy obiecie, zaczepiało w szatni czy zagajało w labiryncie korytarzy. ,,A może poprostu zazdrościsz jej odwagi?'' szepnęło coś w głowie Joanny. ,,Nie'' pomyślała kładąc dłoń na klamce drzwi do kuchni ,,Moje serce należy do innego. I będzie należeć do końca, nawet jeśli on już nigdy na mnie nie spojrzy''.
       W środku tak jak przedtem panowało ogóle rozbawienie, więc Joanna by nie zbliżać się do stołu, przy którym siedzieli, zajęła bezpiecznie odległą pozycję przy kuchence bezceremonialnie mieszając budyń. Rzadka jasnożółta maź zdawała się gęstnieć, więc dziewczyna stwierdziła, że musi spróbować, czy jest wystarczjąco słodka; nabrała odrobinę łyżeczką i ostudziła oddechem, jednak zanim wpakowała ją do ust, zatrzymał ją zdumiony głos Daniela.





  - Czekaj dziewczyno! Nie musisz tego próbować, zaraz zawołam jakiegoś królika doświadczalnego.
Życie ci nie miłe? - spytał z uśmiechem.

Z początku Joanna nie zrozumiała, co ma na myśli, jednak potem przypomniała sobie, jak wcześniej żartowali, że ich nieumiejętne przyrządzanie deseru skończy się niechybnie czyimś zgonem, albo przynajmniej zatruciem.

  - Przynajmniej umrę w oryginalny sposób. - wzruszyła ramionami - Zamordowana przez budyń.

  - Tak... - spoważniał nagle Daniel - Można umrzeć na wiele sposobów. Można się zastrzelić, powiesić, można podciać sobie żyły i się wykrwawić, zatem można i pewnie zabić się budyniem.

Joanna utkwiła nieruchome spojrzenie w bulgoczącym granku, starając się przetrawić znaczenie usłyszanych słów.


                                                                                 *


Wiem, że się nie przesłyszałam. I szczerze, jestem zmęczona marwieniem się i próbami wymyślenia jakiegoś rozwiązania, a najgorzsze jet chyba to, że nic konkretnego nie wymyśliłam. Ale zamierzam przyglądać się uważniej, zwracać uwagę na szczególy, by w razie potrzeby zareagować w porę.

Wiecie, czasem na forach internetowych ludzie grają w grę, która polega na zadawaniu sobie nawzajem pytań, i czasem pada pytanie ,,Czego nie życzyłbyś nigdy najgorszemu wrogowi?''. Najczęstsza odpowiedź to ,,choroby'', ,,śmierci'' , chociaż czasem rzeczy gorsze niż śmierć czają się w mrokach ludzkiego umysłu. Ja osobiście najgorzszemu wrogowi nigdy nie życzyłabym, żeby jakiś jego bliski odebrał sobie życie. Niewiele jest rzeczy, które powodują poczucie większej bezsilności niż ta, która wiąże się ze świadomością, że ktoś stanowiący część twojego życia odszedł z własnej woli.

A bezsilność to niebezpiczna sprawa. Budzi w ludziach demony, których istnienia nawet nie podejrzewają.

Za parę dni postaram się napisać coś lepszego, choć ostatnio w ogóle nie mam do tego głowy.

środa, 19 listopada 2014

Pytania i ten pieprzony filmik z YouTube

Przepraszam, że tak długo nie pisałam. Przez tę nową szkołę zarzuciłam 70% ulubionych czynności i przeszłam w pewnego rodzaju tryb hibernacji. Przypominam teraz kota - jem i śpię. I się uczę kiedy tylko nie jestem głodna lub śpiąca.



                                                           *                 *                *


Cześć cześć i czołem. No hejka. Witam. Dzisiaj mam dla państwa kolejną pierdołę, przez którą aktualnie ryczę. Proszę bardzo:




Nie jestem pewna, czemu ten filmik tak ścisnął mnie za gradło. Być może chodzi tu o tą rażąca rozbieżność pomiędzy utrwalonym w moim (i nie tylko moim, jak sądzę) umyśle wizerunku osoby bezdomnej, a tym oto człowiekiem. Serio czuję się słabo, bo gdyby ten chłopak spotkał mnie, prawdopodobnie usłyszałby ni mniej ni więcej niż to, co powidział mu każdy: spadaj. Opowiedzieć wam anegdotkę? Proszę, anegdotka: jeżdżę do domu pksem, ale z dworca, który jest oddalony od mojego przystanku o jakieś 300 m. Zatem śmigam sobie codziennie tup tup tup na autobus, codziennie mijając po drodze to samo przejście dla pieszych i tę samą staruszkę na chodniku, która, jak wynika z trzymanego przez nią kartonika, zbiera na jedzenie. Otóż mijam ją dzień po dniu, niezależnie od tego czy mam pieniądzę, nic jej nie daję, bo przecież ,,na pewno je przepije''. A jedzenie? hmm... sama jestem głodna, wybacz. Tamtararaaam koniec. Jak mi jest z tym? Teraz trochę źle. No właśnie, teraz. Bo obejrzałam filmik. Nie wiem, czy ziemia nosiła kiedykolwiek większą kretynkę.

Ale nie piszę tego by się łajać jak jakiś mnich, piszę to, bo dopadły mnie pytania, na które nie umiem odpowiedzieć, a myślę, że to źle. Bo dlaczego tak jest, że ludzie z ulicy kojarzą nam się z kompletną patologią? Patrząc na nich widzimy robaki, jednocześnie na podstawie jakichś bzdurnych kryteriów widząc siebie jakoś coś lepszego. Bo? Czy to faktycznie przesądząne, że np. każdy z nich to oszust? Powiem wam, że osobiście słysząc to mam ostatnimi czasy przed oczami Hoffmana, jednak on w swoim garniaku i ze służbową komórką nigdy nie poprosi cię o jedzenie. Nigdy nie zobaczysz go w sposób, w jaki ja widzę staruszkę spod przejścia. A potem nagle bum! film z YouTube i szaraczki jak ja płaczą. I dlaczego? To takie wzruszające, że brudny, śmierdzący bezdomny okazuje się bardziej ludzki niż większość ,, normalnych'' ludzi? Chyba raczej tragiczne w mojej opinii. Świat zadowolonych z siebie kłamców płacze nad swoim własnym skurwysyństwem. Ironicznie.


Powiem wam tylko tyle, że musimy się przestać nawzajem oceniać. Natychmiast!!! Bo inaczej pozabijamy się albo jeszcze gorzej. Chyba wyczerpałam na dziś limit ckliwych wywodów, nie dręczę was dłużej;) Wracam do książek, bo kochane technikum weterynarii gwarantuje wliczone w cenę rozrywki takie jak sprawdzian z ras owiec jeeeeeeej *.* Już się nie mogę doczekać jutra... Kupię tej babci ze trzy kanapki. Pieprzone YouTube.










czwartek, 14 sierpnia 2014

Sierpień i bluszcz

Wakacje w pełni i coraz bardziej wszechogarniająca nuda popchnęła mnie i siostrę do stworzenia tej oto sesji. Mam nadzieję. że wam się spodoba i trzymajcie się;))


sobota, 2 sierpnia 2014

Pokolenie, jakiego nie było i nie będzie. Pokolenie, które ma szansę ośmieszyć się w oczach świata, lub sprawić, że świat będzie je chwalił na wieki. Pokolenie, które trzyma swój los w swoich rękach.

Witam. Do notki, którą macie właśnie okazję czytać zainspirował mnie pewien przeraźliwie głupi obrazek z internetu, który swoim debilnym przekazem wyprowadził mnie z równowagi. Ten oto:
No bez obrazy, ale z tego tekstu wynika, że jesteśmy pokoleniem idiotów, bo uwaga: 1) nie zginęliśmy w powstaniu i 2) mamy inne zmartwienia, niż ludzie w 1944 roku. CO ZA BZDURY!!! Mam nieodparte wrażenie, że młoda osoba obraża ludzi o ironio w swoim wieku, ponieważ tak dogłębne jest jej przekonanie, że ludzie w dzisiejszych czasach wiodą bezwartościowe, pozbawione wyższych celów życie. Zupełnie tak, jakby mieszkańcy Warszawy z 44' nie zajmowali się niczym innym, jak kontemplowaniem wartości moralnych. Otóż nie, byli to ludzie w gruncie rzeczy jak my, którzy starali się przeżyć i zachować przy tym pełnię swojego człowieczeństwa w czasach, kiedy zarówno krzewienie ich kultury jak i pielęgnowanie tradycji było zabronione. Bohaterstwo, z jakiego są znani polegało na obronie Powstania Warszawskiego, należy jednak pamiętać o dwóch ważnych rzeczach:


 Po pierwsze, NIE WSZYSCY ÓWCZEŚNI WARSZAWIACY BYLI BOHATERAMI, a więc co za tym idzie, nie jedno pokolenie, a czasami nawet całe pokolenia praktykowały zachowania, które nie były w żadnym stopniu bohaterskie. Niejednokrotnie w tamtym okresie ludzie donosili do siebie na gestapo, czym celowo rozbijali szeregi polskich organizacji, często ochoczo współpracowali z Niemcami, może z chęci zysku, może z obawy o własne życie. Autorce tekstu polecam lekturę książki ,,Kamienie na szaniec'' zapewne jedną z lektur obowiązkowych w gimnazjum, do którego uczęszcza, a którą, jak mi się zdaję, nieopatrznie ominęła. Przedstawione są w niej różne akcje młodzieży walczącej z okupantem, ale także działania ludzi z nim współpracujących. Naprawdę taki generalizujący pogląd, że ogółem ,,wszyscy ludzie walczyli o wolność'' jest niesprawiedliwy i krzywdzący, tak samo jak stwierdzenie, że wszyscy ,,jesteśmy pokoleniem mięczaków ku**a''. My w żadnym stopniu nie odpowiadamy za czyny ludzi żyjących w czasach Powstania, nie odpowiadamy też za czyny ludzi współczesnych. Zupełnie identycznie jak wtedy, dzisiaj każdy z nas SAM odpowiada za swoje zachowanie i pier****nych moralizatorów, którzy potrafią tylko rozpisywać się o tym, jak bardzo ten kraj się stoczył, jest stanowczo za wielu. Ludzie, jeżeli uważacie, że nasze pokolenie przynosi Polsce wstyd, to jedynych zmian możecie dokonać w sobie! Każdy z nas żyje według własnych wyborów - jeśli zamiast sami się zmienić będziemy tylko gadać o tym, co jest źle, to wyczekiwana poprawa nigdy nie nadejdzie. Wszyscy patrzą na młodzież i szukają powodów do dumy - a zastanówcie się, co by było, gdyby tak samo zrobili powstańcy w 44'... MY SAMI powinniśmy być dumą tego kraju, nie czekając, aż ktoś to zrobi za nas.

 A po drugie, to nie należy zapominać, że realia Powstania Warszawskiego, to były realia wojny. Autorka, podobnie zresztą jak podejrzewam nikt z żyjących ludzi nie jest w stanie powiedzieć, jak w przypadku konfliktu zbrojnego zachowałaby się dzisiejsza młodzież. Historia obfituje we wspaniałe przykłady: Powstanie Listopadowe, Styczniowe, Insurekcja Kościószkowska etc. To niesłychane, że wojna i okupacja nieodmiennie od wieków wyzwala w Polakach głęboki patriotyzm i szczerą wolę walki o swój kraj. Okoliczności te w żaden sposób nie umniejszają ich bohaterstwa. jednak nie wiem dlaczego to bohaterstwo miałoby być powodem kpin pod adresem przyszłych pokoleń. Jeszce raz powtarzam, o tym, czego dokonała Warszawa w 1944 roku Polacy nigdy nie zapomną, jednak porównywanie ich czynów z poczynaniami ludzi dziś, jest co najmniej bez sensu, bo my żyjemy w wolnym, niezależnym kraju i o swoją wolność walczyć nie musimy. Oczywistym jest, że mamy inne cele, chociażby dlatego, że panuje pokój. Kto jednak wie, czy w obliczu zagrożenia nie stanęlibyśmy w obranie naszych domów? Jaki jest sens w obrażaniu nas, skoro tak naprawdę nikt nie ma pewności, czy tak by się nie stało. Zarzuty tego tekstu są po prostu śmieszne.


Reasumując, nie ma nic dziwnego w tym, że ludzie dziś w porównaniu z ludźmi kiedyś wypadają blado, ale to ponieważ dziś nie ma potrzeby walczyć o kraj, jak niegdyś. Nie ma też potrzeby nikogo z tego powodu obrażać. Pierwszego sierpnia obchodziliśmy 70. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Warto się z tej okazji zatrzymać w sporach o to, czy cokolwiek zmieniło się od tego czasu na lepsze, i pomyśleć nad tą wielką ofiarą powstańców, której zawdzięczamy dzień dzisiejszy. Na ulicach Warszawy 70 lat temu rozpoczął się wielki, narodowo-wyzwoleńczy zryw, w wyniku którego zginęło wielu niewinnych ludzi, a miasto, o które walczyli zostało całkowicie zrównane z ziemią. To także im zawdzięczamy to, że dziś możemy się martwić brakiem wi-fi, a nie brakiem wody pitnej. Oni walczyli również o naszą wolność. Zamiast przeklinać i psioczyć z tej okazji należy im po prostu złożyć hołd. Chwała bohaterom. Przede wszystkim.



 A na zakończenie piosenka, która podkreśla ogrom poświęcenia, jakim były te walki niejednokrotnie małych dzieci i młodzieży. Tak wiele rodzin zostało rozbitych, tak wiele wielkich żywotów przerwanych. Z pewnością nie po to, by na tej podstawie kogokolwiek obrzucać mięsem. I jeszcze raz powtarzam, że każdy z nas sam musi dojść do wielkich rzeczy i można to zrobić na wiele sposobów, nie tylko przez oddanie życia za ojczyznę. Bądźmy bohaterami jak oni, dla kraju i dla nich:)


,,Dziś idę walczyć, mamo! Może nie wrócę już więcej. Może mi przyjdzie polec tak samo, jak tyle tysięcy, tysięcy...''





wtorek, 22 lipca 2014

Oto rzecz o szalejącej linii wykresu szczęścia równie nierównomiernej co fale oceanu

Często zastanawiam się nad tym, co jest dla mnie ważne. Staram się nakreślić na horyzoncie punkt, w stronę którego się udam i nie zmienię kursu bez względu na wszystko. W tych chwilach wychodzi na wierzch moja ciemnota, która nie potrafi odnaleźć w moim życiu niczego cennego prócz szczęścia, niczego, czego pragnęłabym mocniej. Problem w tym, że moje szczęście to zmienna, cholerny zapis graficzny szumu. Nie wiem, czy pamiętacie to z lekcji fizyki,ale szum wygląda jak prosta narysowana przez cierpiącego na alzheimera 90-letniego starca. Prawda jest taka, że choć mam wspaniałe życie o jakim marzy masa ludzi, to po prostu nienawidze siebie. Mój wygląd sprawia, że ludzie dzielą sie zazwyczaj na dwie grupy: tych, którzy odtrącają mnie, bo jestem gruba i tych, którzy wychwalają pod niebiosa moje ciało, jednak zabawiwszy się nim wyrzucają mnie jak zabawkę. Są chwilę gdy patrzę w lustro i mam ochotę pociąć żyletką pojawiającą się w nim twarz, która przysporzyła mi tylu cierpień. Nie potrafię zaakceptować tego, jaka jestem, bo oprócz ciała, nienawidzę swojej chorej duszy. Gdy wyobrazić sobie dobór cech charakteru w ludziach jako losowanie lotto, wygląda na to, że udało mi się trafić szóstkę tych najbardziej irytujących. Jestem leniwa, krzykliwa, apodyktyczna i cyniczna. Oceniam ludzi w bardzo niesprawiedliwy sposób. Nie potrafię wykazać ani odrobiny spontaniczności wśród ludzi, którym nie ufam, jednocześnie najmniejszą błachostka sprawia, że ktoś traci moje zaufanie na zawsze. Wybaczam jedynie wtedy, gdy mi na kimś zależy, a sama okazać skruchę czy miłość prawie nie potrafię. I jeszcze jest ta moja cholerna wrażliwość, która komplikuje mi egzystencję w cholernie skuteczny sposób, sprawia bowiem, że odczuwam cudze cierpienia dwa razy mocniej niż przeciętny człowiek. Gdy o tym pomyślę, sprawia to tylko, że nie dostrzegam w sobie niczego za co można by mnie kochać. Jednak mimo to, że jestem jaka jestem moi bliscy wciąż są przy mnie, a to, jak czule troszczą się o mnie sprawia, że łzy same cisną mi się na oczy. W istocie, nie zasłużyłam sobie niczym na taką rodzinę. Czy samo to nie powinno czynić mnie szczęśliwym człowiekiem? Rzeczywiście, przez większość czasu tak jest. Ale od czasu do czasu przychodzą chwilę, kiedy myślę o swoich marzeniach, których jeszcze nie spełniłam. Owszem, sukcesywnie próbuję, jednak obawiam się, że robię zbyt mało. Czy uda mi się zapisać na zawsze w historii ludzkości? Czy uda mi się znaleźć prawdziwą bratnią duszę? Czy dam radę ochronić moich bliskich przed niebezpieczeństwami? I czy wtedy moje szczęście będzie w końcu pełne? Sądzę niestety, że nie i choć chciałabym zwalić to na karb genetycznej anomalii lub złośliwości losu, obawiam się, że tacy ludzie jak ja po prostu nie umieją być w pełni szczęśliwi i nie zdołają choćby nie wiem co. I tu właśnie jest ten punkt, w którym zazwyczaj kończę swoje rozważania. Bo skoro już mam praktycznie wszystko o czym można marzyć i wciąż nie jestem w pełni szczęśliwa, to czy nie lepiej by było zamienić to ,,nieszczęsne szczęście'' na jakiś inny życiowy priorytet? Idę w stronę czegoś, czego nie mogę mieć - może najwyższy czas ,,zmienić punkt na horyzoncie''? A potem przekręcam się na drugi bok i patrzę na łóżko obok, gdzie śpi moja siostra. Jej oddech jest tak spokojny, jakby nigdy jeszcze nie dotknęło jej żadne nieszczęście. I już wiem, że nie mogę zmienić punktu. Wiem, że to nie ważne czy mam ochotę się uśmiechać czy nie, bo muszę, po prostu muszę żyć i próbować pomagać innym, których historię są znacznie mniej ciekawe niż moja. To, czy jestem szczęśliwa już nie ma znaczenia. Zwyczajnie nie mam prawa w ten sposób się nad sobą użalać. Muszę próbować dla nich: dla mojej rodziny, przyjaciół, również tych których jeszcze nie znam. By być przy nich, dawać im 300% z siebie i nie pozwolić, by gdy będą mnie potrzebować, ja nie zareaguję, bo o matko,,jak wielka jest tragedia mojego życia, bo przecież jestem nieszczęśliwa!''. Uśmiecham się do siebie przypominając sobie stare porzekadło : ,, DOBRZE JAK NIE ZA DOBRZE'' zgrabnie powiedziane, nielrawdaż? A tuż przed zaśnięciem prawie zawsze zmieniam zdanie: ,,A może jednak potrafię być zupełnie szczęśliwa? Może wbrew pozorom już jestem? To tylko ta nieznośna linia wykresu na kilka nieistotnych chwil poszybowała w dół...?''

sobota, 12 lipca 2014

Jestem zbyt skacowana, by napisać coś inteligentnego

Jednak stwierdziłam, że coś napisać trzeba. Nie chce po raz kolejny nie dodawać nic przez miesiąc. Mam więc dla was kawał: Jadą dwie blondynki na rowerach. Po chwili jedna zatrzymuje się i wypuszcza powietrze z kół. Druga widząc to pyta się jej co robi: - Wypuszczam powietrze z kół, bo mam siodełko za wysoko. Druga schodzi z roweru i przekręca kierownicę i siodełko. - A co ty robisz? - Zawracam, nie będę jechała z taką idiotką. Dziękuję za uwagę *ukłon*

piątek, 4 lipca 2014

Singielka? Pewnie gruba i wredna!


Do napisania tej oto notki zainspirował mnie chroniczny ból dupy mojej bestie z związku z tym, że nie jest 'w związku'. ,,Aaarr Julkaaa zrób coś! Nikt mnie nie chce, jestem taka brzydka, taaka grubą, no zobacz sama! Co robię nie tak?'' Szczerze, ona będzie wiedziała, że taki stan rzeczy ma miejsce, ale ja mam już tego dość, zważywszy, że uważam takie zachowanie za po prostu dziecinne... Co to za pomysł w ogóle? Nie mam nikogo, więc coś ze mną nie tak. Chyba wszyscy odczuwamy potrzebę bycia z kimś, ale czy na tyle silną by przysłaniała nam normalny obraz samych siebie? No zastanówcie się. Ktoś, kto uważa, że nie wszystko z nim w porządku szuka pomocy, zmienia się. Więc zmieniamy się, chudniemy, gryziemy w język, tylko po to, by ktoś zwrócił na nas uwagę. To nasz ,,problem'' - brak uwagi. Rzeczywiście, nikt nie zwraca na mnie uwagi, na pewno coś ze mną nie tak .
Nie potrafię wierzyć w taką wersję. Świat nie kręci się wokół pocałunków i splecionych dłoni - tego właśnie chciałabym być pewna. Wiem, że wbrew temu co ludzie gadają, nasze życia zostały nam dane w określonym, ważnym celu. Powinniśmy dopiąć czegoś więcej niż zakochać się, tymbardziej, że spora część ludzi ma wyolbrzymiony obraz własnej samotności. Po pierwsze, bardzo rzadko naprawdę jesteś sama, po drugie jeśli czujesz, że nikt nie okazuje ci zainteresowania, to NIE JEST TRAGEDIA, bo ławto można to zmienić. Rak, dług, głód - to są tragedie. Serio ludzie, jak można tego nie rozumieć? Po trzecie, minimalnie mały odsetek ludzkości, to osoby, których naprawdę nikt nie kocha, i to niestety często na własne życzenie. Cala reszta ma cudownych rodziców, braci, siostry, przyjaciół... I z jakiegoś nieznanego mi powodu nadal czują się opuszczeni jak nawiedzony zamek 0.o





No, ale do brzegu. Czy bycie singlem jest faktycznie takie złe? Czy świadczy o jakimś wybrakowaniu, dewiacji? Na jakiej podstawie mielibyśmy się tak szufladkować: na tych z kimś, czyli normalnych i tych samotnych, czyli dziwnych. Zapewne wielu z was uważa, że ten podział w jakiś sposób pomaga, motywuje osoby samotne do szukania drugiej połówki, bo przecież ,,nikt nie chce być sam''. Ale pomijając to, że jak stwierdziłam ludzie bardzo rzadko są rzeczywiście sami, to takie myślenie jest tylko usprawiedliwieniem dla waszej podłości. Nazywanie kogoś gorszym dlatego, że jest singlem to sposób na pognębienie go i podniesienie poczucia własnej wartości - nie na pomoc mu. Skąd w ogóle wiadomo, że potrzeba mu pomoc? Ale już naprawdę, na tym świecie masa głupich ludzi stworzyła już tyle krzywdzących podziałów : na biednych, bogatych, grubych, chudych, mądrych, głupich, sympatycznych, niesympatycznych etc. Po co dokładać do tego jeszcze jedną kategorię? Ja sąma uważam, że bycie samotnym to nie zawsze wybór świadczący o jakimś braku. Czasem to po prostu konieczność wynikająca z braku odpowiedniej osoby na horyzoncie. Powiem wam jak ja to widzę: najszybciej związują się bardzo atrakcyjni mężczyźni i kobiety, które są otwarte na każdy flirt z osobą, która w sensie fizycznym im odpowiada. Często uważają swoje ciała za największy atut i dążą do perfekcji. Jednak to nie jest szukanie miłości. Drudzy w kolejności to ludzie, którzy dopuszczają u siebie i innych mankamenty urody na rzecz porządanych cech charakteru. Zazwyczaj uczą się akceptować swoje wady. Ten typ bardzo szybko i bardzo dogłębnie się zakochuje. Są jednak jeszcze ci trzeci - ci którzy nie szukają miłości, a zwykłego ludzkiego szczęścia. Doskonałość, do której zmierzają kryje się w ich sercach, a także w rzeczach, które tworzą. Im najtrudniej jest pokochać, bo i najłatwiej ich zranić. Dla nich każde ich wyznanie jest szczere, każda chwilą - wyjątkowa. Ale jeśli już poczują miłość z wzajemnością, będą o nią walczyć do ostatniej kropli krwii. I powiem wam coś w zaufaniu: choć najmniej dążą do sławy, są najbardziej wartościowymi z ludzi:) P.S. i komunikat do wyznawczyń/wyznawców ideologii Głupia Jesteś, Każdy Kogoś Ma: Orły latają samotnie, barany chodzą stadami^^

niedziela, 25 maja 2014

Nie wiemy

Hej wam. Niedawno umarł bliski znajomy mojej babci i dzisiaj dowiedziała się o pogrzebie. Chciałabym powiedzieć jej coś, żeby poczuła się lepiej, ale chyba nie potrafię. Myślałam o tym, a potem zajęłam się czytaniem i natrafiłam w książce na ten fragment:


 ,,Tak. Oczywiście. Zawsze bywało tak samo. Wszystkie okropności tak samo się kończyły; coraz gorzej i gorzej, przechodzenie przez coś w rodzaju wąskiego gardła, aż naraz, w chwili gdy wydawało ci się, że zostaniesz zmiażdżony, znalazłeś się poza tym wszystkim i nagle wszystko znów jest dobrze. Wyrywanie zęba dokuczało coraz bardziej i bardziej, a potem nagle zęba już nie było. Sen przemienił się w koszmar, a wtedy obudziłeś się. Umierasz i umierasz, a potem nagle jesteś poza śmiercią. Jakże mogłem w to kiedykolwiek wątpić?''


                                        -C. S. Lewis ,,Listy starego diabła do młodego''



 Jesteśmy smutni, bo tęsknimy za kimś, kto znika, ale myślę, że w jakimś stopniu każdy kojarzy umieranie z czymś złym. Boimy się odejść, bo wyobrażamy sobie jakiś straszny ból i coś niedobrego. Ale co jeśli, że śmiercią jest faktycznie jak z zębem? Nikt nie boi się iść wyrwać zęba, bo wie, że to absolutna konieczność, a także jedyny sposób by poczuć się lepiej. A jeśli faktycznie odejście to jedyny sposób by skończyć życiowe problemy i już po prostu... być szczęśliwym? Patrzymy na to wszystko ,,płasko'', jesteśmy po tej stronie, więc nie umiemy sobie wyobrazić tej drugiej. Nie wiemy. Ale jeśli uwierzymy w taką wersję to chyba nie ma się czego bać. Pewnego dnia wszyscy zobaczymy to na własne oczy. Tutaj możemy jedynie patrzeć jak odchodzą inni i ewentualnie płakać. Choć właściwie nie ma nad czym, jeśli założyć, że ten nasz przyjaciel odczuwa teraz ulgę.

9

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Śmieszne uczucia

Hej wam. Mam nadzieję, że nie jesteście zbyt mokrzy w ten jakże ciepły lany poniedziałek. Szczerze, ze wszystkich świąt, ze wszystkich tradycji jakie obowiązują w naszym kraju właśnie TEJ nienawidzę najbardziej:P Pocieszeniem może być fakt, że już za kilka godzin będę mogła spokojnie wyjść z domu nie narażona na to, że jakiś osioł obleje mnie wodą for fun. Nazwijcie mnie snobką i nudziarą, ale nawet jeśli wylewanie wiadra zimnej H2O w jakiś niezrozumiały dla mnie sposób oznacza, że komuś się podobam, to i tak mam chęć mordu w oczach za każdym razem, gdy tak się dzieje. Tym bardziej ta tradycją jest dla mnie czystym absurdem, skoro jej zapaleńcy to zazwyczaj dzieci 14-17 lat, które znacznie mniejszym tradycjonalizmem odznaczają się, gdy mowa o Mszy w Niedzielę Wielkanocną lub biało-czerwonych flagach z okazji 11. listopada. A w ogóle jak wam mijają święta? Robicie być może to co ją, czyli siedzicie, jecie i głaskacie internet? Cóż, zdaję sobie sprawę, że niektórzy postanowili spożytkować ten czas produktywnie, jednak mi zabrakło na to ochoty. Przez środę. Wiecie co jest w środę?
EGZAMINYEGZAMINYEGZAMINYEGZAMINYEGZAMINYEGZAMINYEGZAMINYEGZAMINYEGZAMINYEGZAMINYEGZAMINYEGZAMINYEGZAMINYEGZAMINYEGZAMINYEGZAMINYEGZAMINYEGZAMINYEGZAMINYEGZAMINYEGZAMINYEGZAMINYEGZAMINYEGZAMINYEGZAMYEGZAMINYEGZAMINYEGZAMINYEGZAMINYEGZAMINYEGZAMINY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!;C A wraz z nimi śmieszne uczucia. Nie wiem jak to ująć inaczej - czuję śmiesznie. Nie myślę o tym, czy ,,przegram'' ale też nie wiem, czy dam radę. Na pewno się postaram, ale czy to wystarczy? Mam marzenia i nie chcę by przepadły. Zrobię wszystko, by tak się nie stało, ale sama nie wiem... Są rzeczy, na które człowiek nie ma wpływu, istnieją sprawy, których nie można zmienić. Wiem, że egzaminy do nich nie należą, ale czasem nachodzą mnie wątpliwości. Nie boję się. Z całych sił próbuję pozytywnym myśleniem zmienić rzeczywistość. Kurde, co ją chrzanię? Po prostu nie chcę zapeszyć. Coś się właśnie kończy. Jakiś etap mojego życia ma się ku końcowi. Chciałabym zacząć jak najlepiej ten nowy. Echh... koniec użalania. Idę oglądać Grę o tron^^ Papa:*

środa, 9 kwietnia 2014

[...] Ziemia zaś była bezładem i pustkowiem: ciemność była nad bezmiarem wód, a Duch Boży unosił się nad wodami [...]

Część część hej wam jak się macie w tę deszczową środę? Nie wiem jak u was, ale u mnie właśnie skończyły się rekolekcje, toteż na fali religijnych nastrojów odbyłam wycieczkę do kina na zasadniczo religijny film i postanowiłam podzielić się z wami wrażeniami. A więc do rzeczy zamierzam powiedzieć wam dzisiaj to i owo na temat filmu ,,Noe - wybrany przez Boga''.
Jeżeli pozwolicie pominę wzmiankę na temat reżysera, którego dotychczasowe znane mi dzieła (,,Czarny łabędź'' ,,Requiem dla snu'') łagodnie mówiąc nie przypadły mi do gustu. Rok produkcji oczywiście obecny A.D. 2014, w rolach głównych gwiazdy Hollywood - Russell Crow i Jennifer Connelly, a także godne uwagi mniejsze rolę: Matuzalema(Anthony Hopkins) , bardzo emocjonalną, moim zdaniem świetna rola Hama ( Logan Lerman, i oczywiście rola znanej z serii o Harrym Potterze Emmy Watson, w tym akurat filmie wg mnie ciekawej aczkolwiek ,,szału nie ma'' (uważam, że aktorkę stać na dużo więcej). Całość okraszona niezgorszymi efektami, piękną muzyką i niczego sobie scenografią. ,,Co mogło pójść nie tak?'' spytacie. No właśnie niby nic, a jednak... nie uważam tego filmu za udany projekt.
Jeżeli jest wśród was, drodzy czytelnicy ktoś, kto jeszcze nie wie, o czym opowiada ,,Noe'' już śpieszę z pomocą. Jest rok xxxx któryś przed Chrystusem, znajdujemy się w podzielonym świecie ludzi prawych i ludzi nikczemych. Ci pierwsi to potomkowie Setha,brata Kaina i Abla, którzy w czasie całej ciągłości swojego rodu zachowywali wierność Bogu i ogółem żyli sobie dobrze. ,,Ci źli'' to z kolei potomkowie Kaina bratobójcy, którzy razem że swym królem prowadzą grzeszny żywot, dawno zwątpili w Stwórcę i sami siebie okrzyknęli bogiem. Noe to potomek Setha, osierocony przed laty przez króla złych pobratymców. Wiedzie on spokojne życie u boku pięknej żony i trzech synów, aż do dnia, kiedy Bóg objawia mu swój plan oczyszczenia świata ze zła, które rozpanoszyło się po Ziemi. Z początku przerażony Noe szybko pojmuje, że jeśli nie zacznie działać szybko, razem ze swoją rodziną utonie w wodach gigantycznej powodzi, którą Bóg planuje zesłać. Mężczyzna z pomocą upadłych aniołów zaczyna budować łódż. Lata mijają, arka rośnie w oczach, a wszystkie gatunki zwierząt zmierzają w kierunku arki. Ale pogrążeni w grzechu ludzie również przeczuwają nadciągającą zagładę. Zwłaszcza ich bezlitosny król, morderca ojca Noego, nie zamierza czekać na zaproszenie na arkę. Synowie Kaina zbierają armię, zaczynają kuć broń. Jednak to nie jedyny problem wybranego przez Boga. Jemu i jego rodzinie przyjdzie zapłacić wysoką cenę za wypełnienie do końca powierzonego im zadania.
Teraz tak: ludzie na forach wściekają się, żeby przestać porównywać ten film do Biblii, bo to jest luźna interpretacja, bla bla bla, itd itp. Ja jednak uważam, że luźna interpretacja to nie zmyślanie 80% scenariusza, który momentami z historią prawidziwego potopu (którą, choć to może wam się wydać dziwne znam) nie ma wspólnego nic oprócz imion bohaterów. Na tym polu ekranizacja księgi rodzaju wypada faktycznie słabo. Poza tym można odnieść wrażenie, że Noe celowo został wystylizowany na szablonową hollywodzką produkcję fantasy, której komercyjność aż kuła mnie w oczy. W tym filmie co minutę ktoś płakał, krzyczał, miał wizję zagłady lub uciekał przed krwiożerczymi potomkami Kaina. W przerwach między dramatycznymi zwrotami akcji podziwiać można było efektowne sceny wędrówek zwierząt lub powodzi, a w między czasie posłuchać jedynego godnego uwagi elementu filmu, czyli muzyki. Całość wydarzeń przed zesłaniem wód wieńczy epicka bitwa rodem z Opowieści z Narnii, a reszta, to tak jak mówiłam płacz, jęk i zgrzytanie zębów. Jedyne w jakimś stopniu realne i życiowe zdarzenia stanowią ostatnie 20 minut tego 2-godzinnego dzieła. Wiadomo, że jak najwięcej ludzi poleci do kin pooglądać sobie nowoczesne efekty specjalne lub niezaprzeczalny kunszt pierwszoplanowych aktorów, ale jak to się ma do historii zbawienia? Cóż według mnie nijak. To nawet nie chodzi o jakiś katolski wrzask, że scenarzysta puścił wodze fantazji. Po prostu ,,Noe'' to dla mnie kolejna bajka jakich ostatnio USA wyprodukowało aż nadto, i które różnią się jedynie szczegółami. I które mi się zwyczajnie znudziły. Podsumowując: ,,Noe-wybrany przez Boga'' to w sam raz rozrywka dla osób, które nie mają ochoty na wymagający film, chętnie za to wydadzą pieniądze na bilet, by móc sobie popłakać, zobaczyć fajną bitwę i posłuchać czarującej muzyki. Jeśli jednak, czytelniku, masz ochotę na kawał dobrego kina, to nie wybieraj nie daj Boże ,,Noego'';) A wiecie, jak to zarąbiście się udało, że dzisiaj się dowiedziałam, że wygrałam bilet do kina i może zobaczę coś z gatunku tego ,,dobrego'' filmu niedługo^^ Myślę nad ,,Cassanova po przejściach'' Woodego Allena i ,,Niebo istnieje naprawdę'' na podstawie bestsellerowej powieści. Może już ktoś widział? Podpowiedzi mile widziane:) Trzymajcie się cieplutko i papa:*

sobota, 29 marca 2014

Nowy dzień

Witam. Całkiem długo mnie nie było, ale jeśli wolno mi się bronić, to powiem, że ostatnio miałam masę nauki. I dobrze. Wychodzę z założenia, że jeśli wszystkie egzaminy i poprawki odbębnię teraz, uniknę stresu pod koniec roku. W ciągu dalszym nie wiem, o czym pisać, bo nic ciekawego się u mnie nie dzieje. Przyszła wiosna, może to. I nowy, wspaniały dzień. Chciałam jakoś spożytkować te pogodę i wybrać się na zakupy z tatą, ale w połowie drogi zgasł nam skuter i trochę bardziej z konieczności, niż z ochoty ruszyliśmy na 6-kilometrowy spacer. Ale czuje się świetnie, nawet bardzo nie bolą nogi xD Nie pamiętam,kiedy ostatnio było tak zajebiście słonecznie;) Taka pogoda mnie motywuje, nie wiem jak was, ale dla mnie to taka okazja, żeby skorygować kierunek, upewnić się, że wciąż idę prosto do celu. Może to głupie, ale chyba każdy ma taki swój osobisty impuls do działania - moim jest słońce. A jakie są wasze? P.S. Wybrałam wreszcie szkołę^^ Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to za 4 lata będę technikiem weterynarii:) Specjalnie dla tych, do których nie dotarło jeszcze ciepło wstawiam zdjęcie ,,tęczy'' które ostatnio udało mi się zrobić. Narazie:* ć

niedziela, 9 marca 2014

Poznajcie Korę

Cześć. Wiem, że to być może nie jest dobry temat na notkę, ale od tego zależy mój spokój sumienia. I mam nadzieję, że w jakimś stopniu również was. Jeśli chociaż jeden z was dzięki mnie chociaż polubi lub udostępni, to znaczy, że nie napisałam tych słów na darmo. Że moja i wasza pomoc może stać się maleńkim ogniwem w wielkim łańcuchu miłości do Kory. Wierzę, że zaprocentuje on pomocą, bo, o rany, ta bidulka tyle wycierpiała! A przecież miłość powinna przynosić ulgę w cierpieniu, prawda?

https://m.facebook.com/KarolinaJurgaPhotography/photos/a.376448302434120.92187.376067849138832/628992043846410/?type=1&theater

Liczę na wasze dobre serduszka. Lajkujcie i udostępniajcie, jeśli możecie. Papa:*

wtorek, 4 marca 2014

Czy jesteś samotny?

       


Hej wam. Jak tam, nie marzniecie za bardzo?:) Ja przeziębiłam się od tej cholernej zimowiosny i siedzę w domu chora. Chciałam czytać, ale boli mnie głowa. Próbowałam jeździć na rowerku, ale zaczęłam tak kaszleć, że mama kazała mi przestać. Chciałam coś zjeść i rozbolał mnie brzuch. Z bezsilności włączyłam pierwszy lepszy kanał w telewizji i akurat pokazali coś, co natchnęło mnie do napisania posta. To był jakiś felieton o tym, w jaki sposób samotność zwiększa po kolei ryzyko depresji, chorób układu krążeniowego, nerwowego, chorób stawów, płuc i kości. Podobno sondaże z roku na rok pokazują, że coraz więcej osób przyznaje się do tego, iż czuje się samotnie. Oglądałam to z pewnym smutkiem na sercu, bo sama znam szereg osób, które chociaż czują pewnego rodzaju pustkę w sercu, pomimo, iż prawdopodobnie nigdy nie zadały sobie pytania: ,,Czy jesteś samotny?''



No właśnie, czy jestem? Tak i nie. Choć to głupia odpowiedź, zdaję sobie z tego sprawę. Wiem, że są osoby, które mi zazdroszczą. Smuci mnie to, chociaż wiem też, że jest czego zazdrościć. Czasem mam wrażenie, że wygrałam los na loterii. Mam rodzinę, która jest po prostu cudowna! Chociaż czasami kłócę się z nimi ostro i ni w ząb ich nie rozumiem, to w żadnym stopniu nie zmienia tego, co do nich czuję. Moi rodzice to wspaniali ludzie. Przyjaźnimy się i ufamy sobie, mimo iż nie mamy zbyt wielu pieniędzy - to coś cenniejszego, coś czego nie da się kupić. Bardzo ich kocham... i czuję, że z wzajemnością. Z moją siostrzyczką sprawy mają się podobnie. Razem z Emilką - moją najlepszą przyjaciółką - jesteśmy jak trzej muszkieterowie:D Nie mam masy znajomych, ale one wystarczają mi zupełnie. Czy mając przy sobie tylu życzliwych ludzi mam prawo czuć się samotnie? Rzeczywiście, zazwyczaj jestem z nimi bardzo szczęśliwa i dziękuję losowi za to, że jest jak jest. A jednak... nie zawsze.
 
Widzicie, moim przekleństwem jest moja głowa. Mam w sobie po prostu za dużo empatii, by nie czytać między wierszami i nie rozumieć, kiedy mam do czynienia z człowiekiem, który jest tak przeokropnie samotny, że aż błaga o chociażby kroplę miłości. W każdym razie mam problem z tym, żeby zostawić go samego. ,,Co to za problem?'' powiecie. Uwierzcie mi, że spory, szczególnie w sytuacji, kiedy nie potrafię komuś pomóc. Codziennie rozmawiam z ludźmi, którzy boją się wracać do domów. Każdego dnia każdy z nas widzi samotność i to tak blisko, że niemal czuje jej zapach. I ja ją widzę. W momentach kiedy lepiej niż inni wiem, że tylu z nas bardzo chciałoby, by ktoś ich teraz przytulił, choć nigdy do tego nie dojdzie, czuję się samotna. Z tym moim łbem, który to wszystko rejstruje i z uporem maniaka krzyczy: ,,Zrób coś z tym!''. Tylko co ja mogę? Staram się sprawiać, by ci których kocham byli szczęśliwi, to wszystko. Tylko to smutne, że jest tyle osób, których nikt nie kocha, nie uważacie?


A zatem, moi drodzy czytelnicy, czy jesteście samotni? Albo czy robicie coś w kierunku zmian, jeśli tak? Czasami warto zadać sobie pytanie z serii: ,,Gdzie ja do jasnej ciasnej jestem?'' Nawet jeśli nie pomaga, to sprawia, że zaczynasz oglądać się za drogowskazami.

Aj, pewnie zasmuciłam was tą notką, więc dzisiaj coś wesołego ode mnie. Możecie nie znać, ale to bardzo wesoła piosenka z zabawnym tekstem. Miłego dnia i narazie!:)
http://www.youtube.com/watch?v=eCss0kZXeyE


czwartek, 27 lutego 2014

Ile jeszcze rąk, ile jeszcze serc trzeba, aby ruszyć świat o centymetra ćwierć?

Cześć, witajcie kochani. Smacznego wszystkim, którzy tak jak ja zajadają aktualnie pączki;) Wiem, że nie powinnam, bo wielkimi krokami zbliżają się dni, kiedy można będzie ubierać się w krótkie bluzki i sukienki, a nie chcę wtedy wejść na wagę i zemdleć z przerażenia=D No cóż, chyba jednak dzisiaj w tłusty czwartek każdy może pozwolić sobie na chwilę świątecznego obrżarstwa. Przepraszam, że tak rzadko tu piszę, oczywiście zbiegło się to w czasie z kilkoma uciążliwymi egzaminami, ale przez ten czas zajmowałam się głównie pisaniem prac konkursowych i recenzji na LC. By być fair, wstawiam linki na potwierdzenie swoich słów(przy okazji możecie sobie poczytać, jeśli macie ochotę):

Mój nick to rewolucja

http://lubimyczytac.pl/dyskusja/38/7200/zakonczony-przelomowe-wydarzenie---wygraj-ksiazke-jasne-dni/2
http://lubimyczytac.pl/dyskusja/38/7163/zakonczony-ojcowska-milosc---wygraj-ksiazke-nie-odchodz/3
http://lubimyczytac.pl/dyskusja/38/7161/zakonczony-bedzie-lepiej---wygraj-ksiazke-bedzie-gorzej/4
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/25976/pachnidlo-historia-pewnego-mordercy/opinia/17129263
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/176275/joyland/opinia/17204626

Naprawdę nie rozumiem ludzi którzy nie lubią czytać, ale na pewno to wiecie. W końcu piszę o tym do znudzenia:) Zapisałam się na majową wycieczkę do Chorzowa, wiecie, naprawdę plotę o pierdołach, ale poczułam potrzebę podzielenia się tym z wami, bo ta wycieczka to tak naprawdę wyszła dlatego, że nic nie wyszło z Lwowa. Teraz nie mieści mi się w głowie, że mogłabym być na Ukrainie w czasie tych rozruchów - chyba pękłoby mi serce:( Ale cieszę się, że wszystko już tam względnie wróciło do normy. No i że nie mnie jedną to cieszy, nawet powstała taka piosenka Eneja, Kozak system i Maleo - Brat za brata. Jest wzruszająca, wiecie, to w moich oczach wspaniałe, że są ludzie, którzy nie zbywają całej sytuacji prychnięciem lub hasłami: ,,Pierdoły'' lub,,To mnie nie dotyczy''. Nigdy nie chciałabym należeć do tej grupy i mam nadzieję, że wy również zapaliliście w piątek tę symboliczną świeczkę. Wydaję się, że wszystko się tam już uspokoiło, a ta piosenka i cała masa innych gestów pokazują, odetchnęliśmy z ulgą, że nasi sąsiedzi przestali być mordowani w wieku dwudziestu lat na ulicach swoich miast. Wierzcie mi, że nutka jest niesamowita, ale ze swej strony do mojego posta dobrałam na zakończenie inny kawałek, mam nadzieję odpowiedni. W mojej głowie ten tekst jest jak ogromny gorące pozdrowienie dla Ukrainy i znak, że o nich myślimy. Eastwest rockers - Ile jeszcze serc, link wklejam poniżej.No i to tyle na dziś, do zobaczenia:*

piątek, 14 lutego 2014

Post walentynkowy

Hej wam. Z okazji walentynek chciałabym złożyć wszystkim parom jakie dziś świętują ten dzień ze sobą serdeczne życzenia. Chciałabym, aby każda z was czuła całym serduchem, że jesteście ze sobą absurdalnie wręcz szczęśliwi i żeby nigdy żadne z was nie uwierzyło, że cokolwiek i ktokolwiek może was rozdzielić.





Ach, walentynki, walentynki, walentynki... spotkałam dziś tyle par i zobaczyłam tyle serduszek, iż nie ma wątpliwości, że to jest TEN dzień. Wiecie, chyba jestem jedną z niewielu osób których nieirytują pary spotkane na ulicy w tym dniu. Raczej śmieszą. Nie rozumiem obłapiających się na ławkach czy fotelach w kinie ludzi - no serio, jak można chłonąć całą magię i niepowtarzalność tak intymnej chwili jak pocałunek, kiedy za tobą ktoś kicha, przed tobą kłóci się ze sprzedawcą, a obok jakieś dziecko z palcem w nosie wrzeszczy ,,Mamo popatrz!''0.0 Ale nie o tym. W gruncie rzeczy cieszę się z tego dnia. Mimo, że jestem absolutnie sama, ba!- nie wyobrażam sobie ,,nie bycia'' singielką (!) Ale walentynki przypominają mi o tych wszystkich osobach, które kocham i po prostu cieszę się, że są. Choć to może brzmieć, jakbym pamiętała o nich tylko 14 lutego, oczywiście tak nie jest. Ale w ten jeden dzień  szczególnie mi ciepło w środku, że jestem, gdzie jestem,a oni są przy mnie. Nie specjalnie mam ochotę ztruwać sobie ten dzień narzekaniem na całujących się zakochanych:)


Właśnie wracam z miasta z ukochaną książką, moją walentynkią:P I jestem zaskoczona ilością zakochanych tego dnia:) Wczoraj męczyłam moją łepetynkę serią tzw. ,,okolicznościowych rozkmin'' i doszłam do wniosku, że to zajebiście, przynajmniej z mojej perspektywy. Na logikę: miłość = uśmiech. Więcej szczęśliwych ludzi = mniej sfrustrowanych palantów, a to oznacza lepszy świat, no nie? Idąc za mądrością z pocztówek z Empika:


,,Szczęście to jedyna wartość, która się mnoży gdy ją dzielisz''

Trzymanko i udanych walentynek wam życzę:* Dorzucam Eda Sheerana i kawałek o bardzo miłosnym tekście. Mnie urzekły słowa, reszta... ten głos, to już mój osobisty prezent na dzisiejszy wieczór. Wybaczcie, jeśli zepsuje wam humor, choć to mało prawdopodobne. Niewiele jest równie pięknych dźwięków^^ Do zobaczenia!:)


środa, 5 lutego 2014

Kocha się bezwarunkowo. Żadnych pytań, żadnych możliwości. Kocha się i już. Po prostu bezsilnie.

No i widziecie, jak to jest, że jedna wredna osoba potrafi w ułamku sekundy zniszczyć to wszystko, nad czym tak uporczywie pracowałeś. Bo musicie wiedzieć, że dość długo pracowałam na moje ostatnie samopoczucie, jakkolwiek to dziwnie brzmi. Byłam szczęśliwa, bardzo starałam się to zatrzymać, jakoś zacząć ten rok z rozpędu. Do dziś.


Moja babcia powiedziała mi, że jestem dla niej wspaniała, że się cieszy że mnie ma i że nie wie, co by beze mnie zrobiła. Ucieszyłam się, bardzo ją kocham. A pół godziny później powiedziała mojemu tacie, że jestem pyskatą gówniarą, która jest beznadziejnie wychowana, przez swojego bezużytecznego ojca. Może to nietaktowe pisać o moich problemach na blogu - nie wiem. Traktuję go jako pamiętnik więc to dla mnie naturalne, wybaczcie, ale cały czas ryczę. Nie mogę uwierzyć, że takie naprawdę ma o mnie zdanie. Żeby jeszcze mi to powiedziała w oczy... nie byłoby wiele lepiej, ale chociaż by mnie nie okłamywała. Czuję się okropnie. Nie chce mi się dalej pisać, pieką mnie oczy. Przepraszam was,że się tak rozklejam, postaram się niedługo zrobić lepszy post. Papa.



Znad morza. Staram się przypomnieć, dlaczego byłam taka uśmiechnięta na tym zdjęciu, poczuć się tak, jak wtedy. Coś nie wychodzi:/ idę spać, może jutro zza chmur wyjrzy Słońce



Wiem, że cały czas wrzucam SDM, ale nie mogę się powstrzymać. To taka smutna piosenka... jak ja dzisiaj. We dwie będzie nam raźniej



                   SDM - Zbieg okoliczności łagodzącyh




poniedziałek, 3 lutego 2014


Część wam:) Obiecałam notkę z recenzją, ale ostatecznie nie byłam na wilki, więc chyba jestem zmuszona złamać dane słowo. Ale to dobrze, na to konto pomogłam komuś, kto tego potrzebował i czuję się z tym zajebiście:D Chyba z końcem ferii wróciło do mnie dobre samopoczucie:)* Ostatnio byłam z wizytą u drugiej babci, z którą nie widziałam się prawie rok. Nigdy specjalnie się nie dogadywałyśmy, a wtedy przesiedziałyśmy ponad 2 godziny nic tylko rozmawiając i śmiejąc. Zaprosiła mnie znowu... pewnie nawet nie miała pojęcia jak się za nią stęskniłam:) Po raz kolejny nie wiem co bym zrobiła bez mojej zbzikowanej rodzinki xD Zauważyłam, że trochę mnie to uskrzydliło, wiecie , czytam więcej niż zazwyczaj, wstyd się przyznać, ale pomyślałam o blogu, dopiero, kiedy skończyła mi się książka:P Piszę jak porąbana, ostatnio zaczęłam wymieniać się listami z dwojgiem znajomych z forum. To takie niesamowite, dzielić się z kimś myślami, przyjażnić się w tak osobisty, sekretny sposób, otwierać świat z tą dziką satysfakcją, że tylko ty i ta druga osoba macie do niego klucze... Zaczęłam nawet znowu rysować, z czego jestem chyba najbardziej zadowolona. Wrzucę wam kilka inspiracji, i postaram się pokazać tutaj efekty. Dobra, zabieram się za ,,Joyland'' bo słyszałam tyle dobrego o tej książce, że nie mogę się doczekać!:P




Natalia najpiękniejsza na świecie;)


I kilka screenów z ,,atlasu chmur''. Wczoraj obejrzałam i od tego czasu chodzi mi po głowie.







Przydałaby się jakaś fajna nutka na zakończenie postu. Może tym razem coś starego... ale bardzo nastrojowego. Moim rodzice znają każde jej słowo, chociaż nigdy nie dowiedziałam się dlaczego. Być może niektóre tajemnice powinny zostać nierozwiązane:) dobra, koniec paplania spadam. Na razie!








niedziela, 26 stycznia 2014

Dodaj cukru łyżeczkę, by smak lekarstwa znikł;)

Witajcie moi drodzy. Powitanie w stylu retro, bo dopadł mnie dzisiaj czar wspomnień. Wszystko przez to, że udało mi się w końcu wybrać do kina (!) na absolutnie cudowny film, i wpadłam w taki zachwyt, że jego recenzję zaczęłam obmyślać już w drodze do domu. Żeby nie było niedomówień, opowiem wam parę ciekawych rzeczy o filmie pod tytułem ,,Ratując pana Banksa'':)





                                                  FAKTY:
                                         Produkcja: AustraliaUSAWielka Brytania
                                         Premiera: 24 stycznia 2014 (Polska)
                                         Reżyseria: John Lee Hancock
                                         Scenariusz: Sue SmithKelly Marcel
                                         Gatunek: Komedia/dramat/biograficzny

                                          W rolach głównych:
                                         Emma Thopmson jako P.L. Travers
                                         Tom Hanks jako Walt Disney
                                         Colin Farrell jako Travers Goff
                                         Paul Giamatti jako Ralph



Film oparty jest na faktach autentycznych, a główną osią fabuły jest powstawanie jednej z najsłynniejszych produkcji Disney'a - no bo któż z nas nie słyszał o rozśpiewanej niani Mary Poppins. Są lata 60-te XX wieku. Walt Disney 20 lat temu obiecał swoim córkom ekranizację ich ulubionej powieści o przygodach uroczej Mary. W związku z tym uparcie pisze do jej autorki - P.L. Travers - z prośbą o sprzedanie mu praw autorskich, czego ekscentryczna pisarka ani myśli robić. I tak rok w rok, aż po 20 latach bliska bankructwa pani Travers postanawia w końcu spotkać się z Disney'em. Nie będzie to jednak łatwa współpraca, gdyż pisarka nie ma zamiaru oddać ukochanej Mary Poppins na pożarcie wielkiej disneyowskiej machiny. Wiele jej ekscentrycznych pomysłów bawi producenta, z czasem jednak jej 'małe' poprawki doprowadzają go do obłędu. Jednak czasem nawet między skrajnie różnymi charakterami może nawiązać się przyjaźń. Dzięki Disney'owi pani Travers zaczyna rozumieć, dlaczego jest tak związana z panną Poppins, i jak wiele z jej bolesnych wspomnień jest wciąż żywych w tej książce. Kto i przed czym musi uratować tytułowego pana Banksa i czy to jeszcze w ogóle możliwe? Na te pytania niestety odpowiedzi poszukać musicie w kinie.






Odebrałam ten film jako coś niesamowicie... radosnego. Słoneczne plenery kaliforni, zabawne spotkania kapryśnej autorki z nieco dziecinnym producentem, a to wszystko z cudowną poruszającą muzyką Thomasa Newmana w tle. Powiem wam, że naprawdę można się rozmarzyć:) Każdy bohater tej komedii, to człowiek z wewnętrzymi dramatami, nie sposób znaleźć tu osób, których życie upływa łatwo i bez zmartwień, a także bez konieczności walki o każdy dzień: z samym sobą i innymi. Mówi się jednak, że każdy mrok prędzej czy później rozprasza światełko nadzei. Panna Poppins w zmowie z Disneyem zabiera zgorzkniałą i zimną P.L. Travers w podróż po kolorowym świecie dziecięcych uciech, o którym starsza pani już dawno zapomniała. Być może i jej jeszcze uda się znaleźć w nim dawkę pozytywnego myślenia. Wszyscy chcemy być szczęśliwi, i na początku wszyscy jesteśmy, bo czy można sobie wyobrazić kogoś bardziej szczęśliwego niż dziecko.  Z biegiem lat przestajemy cieszyć się błahostkami, i coraz mniej rzeczy potrafi zmusić nas do uśmiechu. Postacie z ,,Ratując pana Banksa'' pokazują, że gdy dopada człowieka rutyna, najlepiej jest poszukać w sobie wewnętrznego dziecka. Jak dla mnie film, świetny, niesamowicie pozytywny, na ponury nastrój polecam wycieczkę do kina, naprawdę warto:D








To by było na tyle moich zachwytów, mam nadzieję, że dotrwaliście do końca:P Na dokładkę dodam, że we wtorek wybieram się na ,,Wilk z Wallstreet'' polecony mi przez mojego ukochanego kinomaniaka<3 W środę postaram się coś o nim naskrobać^^ Arturem Pietrasem to ja nie jestę, ale w myśl przysłowia ,,Jak się nie ma co się lubi, to się nie lubi tych co mają'':D Odbija mi powoli od tego siedzenia. No nic, trzymajcie się i miłego dnia:3