wtorek, 3 lutego 2015

Ludzie. Wszędzie ludzie.

Witam po raz kolejny po długiej przerwie, lecz zanim wydacie na mnie wyrok śmierci pragnę wyznać, że tak jak Hannibal Lecter niczego nie żałuję:) Pisać powinnam paradoksalnie dwa razy więcej, bo odkąd poszłam do nowej szkoły, zebrałam więcej negatywnych uwag na temat mojego stylu, niż w całym dotychczasowym życiu. A przecież słowo to mój cały plan na przyszłość. I uwierzcie mi, że naprawdę piszę sporo, jednak jedynie listów,a jest to część mojej pracy, jakiej zobaczyć nie możecie...


                                                                *             *            *





Dziś, z katarem zalewającym chyba wszystkie otwory mojej głowy i temperaturą, postanowiłam opisać (jak zwykle) kilka moich przemyśleń powstałych w wyniku zbyt intensywnego leżenia na kanapie i studiowania fabuły serialu ,,Pierwsza miłość''. Tu mała dygresja: zapalenie krtani to ciekawe doświadczenie. Pomijając fakt, że to fascynujące dla takiego kujona jak ja, mieć zapalenie czegoś, co w zeszły czwartek preparowało się zdechłemu jamnikowi (z tego miejsca chciałabym serdecznie pozdrowić moje technikum weterynarii, przystojnego metalowca z III geodezji i panią bibliotekarkę PANIE CYGAN KOCHAM PANA!!!111!!!:(((( ), fascynujące w zapaleniu krtani jest również to, że nie jesteś w stanie wydobyć z siebie głosu - po prostu milczysz, a kiedy milczysz, ludzie rzadko mówią do ciebie, zupełnie jakbyś nie mógł również słuchać. Nie ma to nic wspólnego z troską o twoje gardło, po prostu wszyscy maja w poważaniu słuchacza, który nie potrafi wyrazić zainteresowania tym, co mówisz. Każdy domaga się reakcji, komentarza, jakiegoś uznania, nikt już nie potrzebuje być wysłuchanym. Zastanawiam się, czy to jest właśnie coś, co czują niemi i osoby głuche - kompletną ignorancję...

 Oki, dygresja stop. Teraz część właściwa przemyśleń na haju po cholinexie: myślałam o swoich przyjaciołach i ogólnie o wszystkich znajomych. Jaki ma wpływ na mój charakter fakt, że istnieją? Czy jeżeli postanawiam coś w sobie zmienić, to zawsze z myślą o nich? Powiem wam, że dwa dni rozkminiania w tą czy w tamtą nie zmieniły faktu, że nie potrafię odpowiedzieć na te pytania, jednak pozwoliły mi zaobserwować ciekawą rzecz, a mianowicie bez względu na mój stan fizyczny, ludzie dookoła sprawiają, że czuję się szczęśliwa. To wręcz odwrotna proporcjonalność - im gorzej się czuję, w tym lepszy nastrój wprawia mnie czyjaś troska. Nawet paskudne samopoczucie nie jest w stanie mnie zdołować, jeśli wiem,że ktoś mi bliski się o mnie martwi. Jeśli tak na to spojrzeć, to bardzo ekonomiczna metoda uszczęśliwiania się. Walą mnie drogie kamienie, piękne obrazy, nie dbam nawet o sterty książek (!), jeżeli tylko lubiana osoba zrobi mi herbatkę. Jestem autentycznie zdumiona swoim dziwactwem. Ktoś dobrze mi zanany mówił mi ostatnio o potrzebie samowystarczalności, o konieczności uśmiechania się nawet w obliczu osamotnienia. Miało być to związane z tym, że przecież z każdym dniem wszyscy umieramy coraz szybciej i przywiązywanie się ponad miarę do jednej czy kilku osób to czysty masochizm. Zgodnie z tym założeniem sens ma szukanie oparcia w czymś, co nie przysporzy nam bólu, bo nie odejdzie. Nie mogę oczywiście odmówić logiki temu wszystkiemu, jednak teraz rozumiem, że nie mogłabym żyć w taki sposób. Należę do gatunku, który lokuje swoją całą radość w innych ludziach i stamtąd ją też potem czerpie. Nie wiem, czy to dobrze czy źle, ale tak jest i chyba najwyższy czas się z tym pogodzić.




Wiecie co to enneagram? To taki test osobowości, z którego wynika, że jako ,,czwórka w skrzydłach piątki'' m.in. wyrażam nadmierne zainteresowanie własną śmiercią. I rzeczywiście, często myślę o tym, nie tyle w kontekście samobójstwa, co eksperymentu. Upiorne, co? Ale dla mnie również szalenie ciekawe. Z tak niską samooceną, jak moja  widzę świat w bardzo ciemnych barwach. Czasem wydaje mi się, że ludzie rozmawiają ze mną, bo opowiadam im dowcipy, bo podobają im się moje włosy czy oczy, albo ponieważ jestem kimś, kto na nudnej domówce rozpocznie wojnę na rzucanie się jedzeniem. Są dni, gdy po prostu wiem, że jestem zła, a inni ignorują to, bo umilam im czas. A gdyby samochód złamał mi kręgosłup? Albo gdybym miała raka mózgu? Gdybym powiesiła się w pierwszym napotkanym parku? Jeśli udałoby mi się przeżyć, nigdy nie byłabym już taka sama. I ile z tych znajomych, którzy teraz mnie uwielbiają jeszcze w ogóle chciałoby na mnie patrzeć. Ilu chłopców, którym się podobam chociażby się do mnie uśmiechnęło, ile koleżanek jeszcze kiedykolwiek zabrałoby mnie na zakupy? Czy znalazłby się ktoś, kto naprawdę lubił mnie za coś więcej niż ciało czy poczucie humoru? Zapalenie krtani to nie to samo, ale efekt podobny. Zdesperowana,by zjeść coś słodkiego ubieram się do sklepu w cztery warstwy swetrów i liczę drobne z kieszeni. Smutno mi, bo znajomi z katolickiej grupy pojechali na kręgle i prawdopodobnie świetnie się bawią. Nie jestem zła, że w ogóle się tam wybrali, ale żałuję, że mnie z nimi nie ma. Mam serdecznie dość leżenia pod kołdrą i myślenia. Więc smutno mi jeszcze bardziej. Chodzę między pólkami w sklepie szukając czekolady i dzwoni telefon. Ksiądz. Włącza mnie na głośnik i słyszę w tle wszystkich znajomych z grupy; ,,Zdrowiej!'' ,,Szkoda, że cie nie ma'' ,,Jak się czujesz?'' ,,Wpadaj na pizzę.''. Czyli jednak...nie zapomnieli o mnie. Wlokę się do kasy i połykam łzy radości. Nie chcę wyglądać jak wariatka płacząca w sklepie miedzy jogurtami a szynką.


Wszędzie pełno ludzi, a każdy z nich to potencjalny uśmiech .Może to nieco bezduszna kalkulacja...Ale jeśli ja też ich uszczęśliwię, to chyba uczciwy układ, co nie?;)




Dzisiaj wysyłam wam Video, bo ostatnio bardzo polubiłam tę piosenkę. Ma taki fajny klimat i uroczy tekst. ,,Jeśli cie kocham i jesteś blisko, to czym mam się przejmować?'' Narazie!:3