wtorek, 22 lipca 2014

Oto rzecz o szalejącej linii wykresu szczęścia równie nierównomiernej co fale oceanu

Często zastanawiam się nad tym, co jest dla mnie ważne. Staram się nakreślić na horyzoncie punkt, w stronę którego się udam i nie zmienię kursu bez względu na wszystko. W tych chwilach wychodzi na wierzch moja ciemnota, która nie potrafi odnaleźć w moim życiu niczego cennego prócz szczęścia, niczego, czego pragnęłabym mocniej. Problem w tym, że moje szczęście to zmienna, cholerny zapis graficzny szumu. Nie wiem, czy pamiętacie to z lekcji fizyki,ale szum wygląda jak prosta narysowana przez cierpiącego na alzheimera 90-letniego starca. Prawda jest taka, że choć mam wspaniałe życie o jakim marzy masa ludzi, to po prostu nienawidze siebie. Mój wygląd sprawia, że ludzie dzielą sie zazwyczaj na dwie grupy: tych, którzy odtrącają mnie, bo jestem gruba i tych, którzy wychwalają pod niebiosa moje ciało, jednak zabawiwszy się nim wyrzucają mnie jak zabawkę. Są chwilę gdy patrzę w lustro i mam ochotę pociąć żyletką pojawiającą się w nim twarz, która przysporzyła mi tylu cierpień. Nie potrafię zaakceptować tego, jaka jestem, bo oprócz ciała, nienawidzę swojej chorej duszy. Gdy wyobrazić sobie dobór cech charakteru w ludziach jako losowanie lotto, wygląda na to, że udało mi się trafić szóstkę tych najbardziej irytujących. Jestem leniwa, krzykliwa, apodyktyczna i cyniczna. Oceniam ludzi w bardzo niesprawiedliwy sposób. Nie potrafię wykazać ani odrobiny spontaniczności wśród ludzi, którym nie ufam, jednocześnie najmniejszą błachostka sprawia, że ktoś traci moje zaufanie na zawsze. Wybaczam jedynie wtedy, gdy mi na kimś zależy, a sama okazać skruchę czy miłość prawie nie potrafię. I jeszcze jest ta moja cholerna wrażliwość, która komplikuje mi egzystencję w cholernie skuteczny sposób, sprawia bowiem, że odczuwam cudze cierpienia dwa razy mocniej niż przeciętny człowiek. Gdy o tym pomyślę, sprawia to tylko, że nie dostrzegam w sobie niczego za co można by mnie kochać. Jednak mimo to, że jestem jaka jestem moi bliscy wciąż są przy mnie, a to, jak czule troszczą się o mnie sprawia, że łzy same cisną mi się na oczy. W istocie, nie zasłużyłam sobie niczym na taką rodzinę. Czy samo to nie powinno czynić mnie szczęśliwym człowiekiem? Rzeczywiście, przez większość czasu tak jest. Ale od czasu do czasu przychodzą chwilę, kiedy myślę o swoich marzeniach, których jeszcze nie spełniłam. Owszem, sukcesywnie próbuję, jednak obawiam się, że robię zbyt mało. Czy uda mi się zapisać na zawsze w historii ludzkości? Czy uda mi się znaleźć prawdziwą bratnią duszę? Czy dam radę ochronić moich bliskich przed niebezpieczeństwami? I czy wtedy moje szczęście będzie w końcu pełne? Sądzę niestety, że nie i choć chciałabym zwalić to na karb genetycznej anomalii lub złośliwości losu, obawiam się, że tacy ludzie jak ja po prostu nie umieją być w pełni szczęśliwi i nie zdołają choćby nie wiem co. I tu właśnie jest ten punkt, w którym zazwyczaj kończę swoje rozważania. Bo skoro już mam praktycznie wszystko o czym można marzyć i wciąż nie jestem w pełni szczęśliwa, to czy nie lepiej by było zamienić to ,,nieszczęsne szczęście'' na jakiś inny życiowy priorytet? Idę w stronę czegoś, czego nie mogę mieć - może najwyższy czas ,,zmienić punkt na horyzoncie''? A potem przekręcam się na drugi bok i patrzę na łóżko obok, gdzie śpi moja siostra. Jej oddech jest tak spokojny, jakby nigdy jeszcze nie dotknęło jej żadne nieszczęście. I już wiem, że nie mogę zmienić punktu. Wiem, że to nie ważne czy mam ochotę się uśmiechać czy nie, bo muszę, po prostu muszę żyć i próbować pomagać innym, których historię są znacznie mniej ciekawe niż moja. To, czy jestem szczęśliwa już nie ma znaczenia. Zwyczajnie nie mam prawa w ten sposób się nad sobą użalać. Muszę próbować dla nich: dla mojej rodziny, przyjaciół, również tych których jeszcze nie znam. By być przy nich, dawać im 300% z siebie i nie pozwolić, by gdy będą mnie potrzebować, ja nie zareaguję, bo o matko,,jak wielka jest tragedia mojego życia, bo przecież jestem nieszczęśliwa!''. Uśmiecham się do siebie przypominając sobie stare porzekadło : ,, DOBRZE JAK NIE ZA DOBRZE'' zgrabnie powiedziane, nielrawdaż? A tuż przed zaśnięciem prawie zawsze zmieniam zdanie: ,,A może jednak potrafię być zupełnie szczęśliwa? Może wbrew pozorom już jestem? To tylko ta nieznośna linia wykresu na kilka nieistotnych chwil poszybowała w dół...?''

sobota, 12 lipca 2014

Jestem zbyt skacowana, by napisać coś inteligentnego

Jednak stwierdziłam, że coś napisać trzeba. Nie chce po raz kolejny nie dodawać nic przez miesiąc. Mam więc dla was kawał: Jadą dwie blondynki na rowerach. Po chwili jedna zatrzymuje się i wypuszcza powietrze z kół. Druga widząc to pyta się jej co robi: - Wypuszczam powietrze z kół, bo mam siodełko za wysoko. Druga schodzi z roweru i przekręca kierownicę i siodełko. - A co ty robisz? - Zawracam, nie będę jechała z taką idiotką. Dziękuję za uwagę *ukłon*

piątek, 4 lipca 2014

Singielka? Pewnie gruba i wredna!


Do napisania tej oto notki zainspirował mnie chroniczny ból dupy mojej bestie z związku z tym, że nie jest 'w związku'. ,,Aaarr Julkaaa zrób coś! Nikt mnie nie chce, jestem taka brzydka, taaka grubą, no zobacz sama! Co robię nie tak?'' Szczerze, ona będzie wiedziała, że taki stan rzeczy ma miejsce, ale ja mam już tego dość, zważywszy, że uważam takie zachowanie za po prostu dziecinne... Co to za pomysł w ogóle? Nie mam nikogo, więc coś ze mną nie tak. Chyba wszyscy odczuwamy potrzebę bycia z kimś, ale czy na tyle silną by przysłaniała nam normalny obraz samych siebie? No zastanówcie się. Ktoś, kto uważa, że nie wszystko z nim w porządku szuka pomocy, zmienia się. Więc zmieniamy się, chudniemy, gryziemy w język, tylko po to, by ktoś zwrócił na nas uwagę. To nasz ,,problem'' - brak uwagi. Rzeczywiście, nikt nie zwraca na mnie uwagi, na pewno coś ze mną nie tak .
Nie potrafię wierzyć w taką wersję. Świat nie kręci się wokół pocałunków i splecionych dłoni - tego właśnie chciałabym być pewna. Wiem, że wbrew temu co ludzie gadają, nasze życia zostały nam dane w określonym, ważnym celu. Powinniśmy dopiąć czegoś więcej niż zakochać się, tymbardziej, że spora część ludzi ma wyolbrzymiony obraz własnej samotności. Po pierwsze, bardzo rzadko naprawdę jesteś sama, po drugie jeśli czujesz, że nikt nie okazuje ci zainteresowania, to NIE JEST TRAGEDIA, bo ławto można to zmienić. Rak, dług, głód - to są tragedie. Serio ludzie, jak można tego nie rozumieć? Po trzecie, minimalnie mały odsetek ludzkości, to osoby, których naprawdę nikt nie kocha, i to niestety często na własne życzenie. Cala reszta ma cudownych rodziców, braci, siostry, przyjaciół... I z jakiegoś nieznanego mi powodu nadal czują się opuszczeni jak nawiedzony zamek 0.o





No, ale do brzegu. Czy bycie singlem jest faktycznie takie złe? Czy świadczy o jakimś wybrakowaniu, dewiacji? Na jakiej podstawie mielibyśmy się tak szufladkować: na tych z kimś, czyli normalnych i tych samotnych, czyli dziwnych. Zapewne wielu z was uważa, że ten podział w jakiś sposób pomaga, motywuje osoby samotne do szukania drugiej połówki, bo przecież ,,nikt nie chce być sam''. Ale pomijając to, że jak stwierdziłam ludzie bardzo rzadko są rzeczywiście sami, to takie myślenie jest tylko usprawiedliwieniem dla waszej podłości. Nazywanie kogoś gorszym dlatego, że jest singlem to sposób na pognębienie go i podniesienie poczucia własnej wartości - nie na pomoc mu. Skąd w ogóle wiadomo, że potrzeba mu pomoc? Ale już naprawdę, na tym świecie masa głupich ludzi stworzyła już tyle krzywdzących podziałów : na biednych, bogatych, grubych, chudych, mądrych, głupich, sympatycznych, niesympatycznych etc. Po co dokładać do tego jeszcze jedną kategorię? Ja sąma uważam, że bycie samotnym to nie zawsze wybór świadczący o jakimś braku. Czasem to po prostu konieczność wynikająca z braku odpowiedniej osoby na horyzoncie. Powiem wam jak ja to widzę: najszybciej związują się bardzo atrakcyjni mężczyźni i kobiety, które są otwarte na każdy flirt z osobą, która w sensie fizycznym im odpowiada. Często uważają swoje ciała za największy atut i dążą do perfekcji. Jednak to nie jest szukanie miłości. Drudzy w kolejności to ludzie, którzy dopuszczają u siebie i innych mankamenty urody na rzecz porządanych cech charakteru. Zazwyczaj uczą się akceptować swoje wady. Ten typ bardzo szybko i bardzo dogłębnie się zakochuje. Są jednak jeszcze ci trzeci - ci którzy nie szukają miłości, a zwykłego ludzkiego szczęścia. Doskonałość, do której zmierzają kryje się w ich sercach, a także w rzeczach, które tworzą. Im najtrudniej jest pokochać, bo i najłatwiej ich zranić. Dla nich każde ich wyznanie jest szczere, każda chwilą - wyjątkowa. Ale jeśli już poczują miłość z wzajemnością, będą o nią walczyć do ostatniej kropli krwii. I powiem wam coś w zaufaniu: choć najmniej dążą do sławy, są najbardziej wartościowymi z ludzi:) P.S. i komunikat do wyznawczyń/wyznawców ideologii Głupia Jesteś, Każdy Kogoś Ma: Orły latają samotnie, barany chodzą stadami^^