wtorek, 13 grudnia 2016

Nowy rodzaj wódki

Cześć cześć i czołem, pytacie skąd się wziąłem?^^ Cóż, blog który widzicie był w fazie permanentnego rozkładu, jednak pod wpływem tęsknoty za możliwością beztroskiego trajkotania o czymkolwiek, postanowiłam wrócić do publikacji moich wypocin. Zatem witajcie moi niestrudzeni czytelnicy, o ile jeszcze jacyś z was się tu ostali. Dziś mam dla was garść przemyśleń powracających do mnie nieprzerwanie od kilku dni podczas jazdy autobusem. A mianowicie, to chyba robię się stara.



Spokojnie, jeszcze nie grozi mi osteoporoza, a i na pamięć (odpukać) nie narzekam. Po prostu oświecona głęboką twórczością autorów stron a'la cytaty.pl, stwierdzam u siebie oznaki starości, zdefiniowane przez owych artystów jako moment, w którym twoje życie zaczyna koncentrować się na przeszłości, bo rzeczy, z których czerpałeś najwięcej radości, się kończą. I wydaje mi się, że w moim przypadku tak właśnie się dzieje.

Zdumiewającą mnie cechą ludzkiego umysłu jest jego ogromna nieświadomość. Myślę, że bieg życia istot, którym myślenie przychodzi z takim trudem, powinien być zdecydowanie wolniejszy. Ile lat nam nieraz potrzeba, żeby komuś wybaczyć, chociaż w teorii jasnym jest, że tylko takie postępowanie nas uszczęśliwi? Ile lat, by zrozumieć, jak bardzo się kochało kogoś, kto dawno odszedł? Naszym przekleństwem jest brak wiary w wiedzę teoretyczną i nieustanny deficyt praktyki. O ile łatwiej żyłoby się, gdyby można było uwierzyć na słowo pracoholikowi, że pieniądze to nie gwarant szczęścia...Gdyby móc pokazać dziecku wszystkie jego możliwości i sprawić, by świadomie wybrało w swoim życiu to, czego pragnie. Niestety świadome życie jest jak dżinsy w ludowej Polsce - trudne do zdobycia, właściwie osiągalne tylko dla nielicznych. Dziecko żyje od początku w nieświadomości tego, że świat mu może zrobić krzywdę, i nie ma innej możliwości, jest za delikatne, by zadawać mu większy ból. Nie wie, że przeżywa najlepszy okres swojego życia, jego szczęście jest dla niego oczywiste, skoro nigdy nie zetknęło się z niczym innym. A świadomość tego, ile się miało, jak zwykle pojawia się z opóźnieniem, kiedy człowiek ma już pierwsze zmarszczki, pojedyncze siwe włoski i pojedyncze minuty smutku z powodu tęsknoty za tym, czego już nie odzyska. 

Ostatnio lubię sobie marzyć, że mam 10 lat przez całe moje życie. Jestem przy tym bardzo ostrożna, uważam, by nikt z moich znajomych mnie nie widział, żeby nawet moja twarz nie zdradzała najmniejszych oznak tego, co się dzieje w mojej głowie. Bo to przecież nie do pomyślenia, chcieć czegoś takiego... Mam prawie 19 lat, a to nie jest dobry wiek na marzenia. Patrzę na tę swoją egzystencję z trochę ,,kopniętej " perspektywy. Wszyscy się bawią, piją, śmieją, zakochują. Mówią: ,,Chodź do nas, rozluźnij się", a ja myślę tylko o tym, że to za mało. Patrząc obiektywnie to czysta głupota, ale piszcząc i skacząc w rozbawionym tłumie czuję się samotna, i choć nic na to nie wskazuje, nie jestem szczęśliwa. Bycie tu i teraz, zapominanie o wszystkich aspektach codziennego życia i beztroska zabawa nigdy nie były moją mocną stroną, i nie mówię tego ze zgorszeniem, a z zazdrością. Siedziałam sobie ostatnio przy oknie i myślałam o chwili, w której nie będę już w stanie pić, zakochać się, śmiać. Co się stanie wtedy? Już teraz mi czegoś brakuje, i chyba wolę z dwojga złego szukać, niż zbywać ten brak śmiechem. Ktoś spyta: ,,No ale jak ty to sobie wyobrażasz? Mija 20, 30 lat życia, a ty wciąż nie możesz prowadzić samochodu, założyć rodziny, łyknąć setki...I co to za życie?''. Ale ja chyba jednak takie życie bym wybrała. I nie chodzi tu o odrzucenie wszystkiego, co oferuje dorosłość, bo tego mi przecież nikt nie zabroni. Chodzi o wolność od presji bycia kimś, o radość z prostych rzeczy, do której nie potrzeba przytępiać swoich zmysłów żadnymi używkami. Chodzi o czas na dowiedzenie się, co jest w życiu ważne. 

Chodzi o żądanie od świata świętego prawa do bycia szczęśliwym na swój sposób i nie wymagania od innych czucia tego, co my. Chodzi o naiwne, żywe serce, które nie czuje zawiści na widok kogoś podążającego inną drogą. Chodzi o brak zgody na cierpienie inne, niż zmęczenie wynikające z pracy na rzecz innych ludzi.

Jestem w wieku, w którym już teoretycznie powinnam zapominać o pewnych rzeczach. Powinno mi na przykład nie przeszkadzać, że papierosowy dym dławi, a wódka jest gorzka. To przecież jedne z bardziej pożądanych atrybutów dorosłości. Ale dla mnie mają ukryty sens, symboliczny przekaz prawdy o byciu dorosłym. Ból jest integralną częścią życia, i o ile czemuś służy, nie jest zły sam w sobie. Ale nie można dać się uśpić. Nie wolno pogodzić się z rozczarowaniem życiem i przywyknąć do goryczy w nadziei, że kiedyś minie. Trzeba się krzywić! Natychmiast wypluwać gorzką kawę jak dziecko i domagać się od życia czegoś, co przynajmniej nie jest ohydne, a nie połykać tylko dla tego, że nie pozwala nam zasnąć.

Przykro mi, że nie umiem tego wytłumaczyć moim znajomym, ale próbowałam naszej wódki i jej nie chce. Teraz szukam nowej, słodkiej. Takiej, która nigdy się nie rozłoży w wątrobie i nie spowoduje kaca. Takiej, która spowoduje we mnie trwalsze uczucie. Myślę, że takiej z przyjemnością się napiję :D




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz